Data dodania: 09.10.2008 21:00
 


Jan Król - Widziane z boku
Artykuł autorstwa Jana Króla, ukazał się w "Nowym Życiu Gospodarczym" w nr 17

Zabić ponownie

25 czerwca br. uczestniczyłem we mszy św., odprawianej jak co roku, tylko tym razem już w X. rocznicę zabójstwa komendanta Policji gen. Marka Papały. W podniosłej atmosferze, z udziałem żony, córki, aktualnego szefostwa Policji i grona przyjaciół pamiętających dramat tamtejszej nocy, modlono się za duszę Marka oraz o to, aby sprawiedliwości stało się zadość, czyli aby udało się wykryć sprawców tego morderstwa oraz ich ewentualnych mocodawców.

Pewien niepokój zatem wzbudziła we mnie rozmowa, jaką przeprowadził w przeddzień ukazania się książki „Zabić Papałę” red. Bogdan Rymanowski z jej autorem, Sylwestrem Latkowskim, na antenie TVN24. Padły w niej bowiem sugestie, jakoby Papała wcale nie był takim wzorowym nie tylko człowiekiem i policjantem, ale i mężem. Że jego żona Małgorzata to tak do końca nie jest oczyszczona z podejrzenia o ewentualny udział w tej zbrodni. Czułem, że jakaś, szyta grubymi nićmi, prowokacja wisi w powietrzu.

Nie omieszkałem zatem nabyć owej publikacji i zapoznać się z nią dosyć dokładnie. Otóż gen. Marek Papała, którego znałem przez lat co najmniej siedem, nie tylko służbowo, ale i prywatnie, przedstawiony został przez S. Latkowskiego jako karierowicz, plotkarz, niedomagający na zdrowiu, niewierny małżonek, a może gej, i jak nie narkoman, to przynajmniej lekoman. Wszystkie te pomyje, wylane na głowę, nie tylko niemogącego się bronić Marka, ale także jego żonę i córkę wołają o pomstę do nieba. Publikacja ta, opierająca się w przypadku śp. generała na plotkach, pomówieniach i domysłach zadaje śmierć cywilną komendantowi.

Autor dedykuje książkę swoim dzieciom „aby wierzyli w sens dochodzenia prawdy”. Zapomina jednak, że Marek Papała pozostawił swoją umiłowaną córkę, która nie dostrzega w tym, co napisał Latkowski prawdy o swoim ukochanym ojcu, a jedynie paszkwil nie wiadomo komu i czemu służący.

A propos prawdy, to już w pierwszym zdaniu powtórzonym na okładce, dowiadujemy się, że morderstwo miało miejsce 26 czerwca 1998 r., kiedy naprawdę dokonane zostało 25 czerwca. Tę nieścisłość można zwalić na błąd drukarski. Jednak informacja jest nieprawdziwa.

Ale kiedy czytamy: „Pragnął przypodobać się nowemu szefowi MSWiA, Januszowi Tomaszewskiemu. Wspomina on, że Papała donosił mu na polityków, posłów. – W ten sposób chciał się wkupić w moje łaski. Zapamiętałem go właśnie jako donosiciela, plotkarza. Opowiada, kto z kim sypia, itp.” Zapytałem J. Tomaszewskiego, dlaczego wydaje takie opinie o Papale. „Nigdy nie rozmawiałem z p. Latkowskim, chociaż kilkanaście razy dzwonił do mnie” – stwierdził kategorycznie. Latkowski stosuje dosyć perfidną metodę, niemającą nic wspólnego z dziennikarstwem śledczym. Cytuje mianowicie masę anonimowych opinii niekorzystnych dla Papały po to, aby w ewentualnym procesie o zniesławienie zasłonić się dziennikarską tajemnicą. Weźmy pierwszy z brzegu przykład. Cytuję: „Generał 1, który dobrze znał Marka Papałę, jeden z szefów Centralnego Biura śledczego, obecnie poza Policją, powiedział: - Najlepsze, co zrobił Papała dla Policji, to jego śmierć. Śledztwo w tej sprawie powoli oczyszcza Policję”. Przerażające. Czyli dobrze, że Papała został zabity, widocznie dał po temu powody. A jakie? Tego Generał 1 nie mówi, bo przecież nie chodzi o prawdę, tylko o zniesławienie człowieka. Idąc tym rozumowaniem, można powiedzieć, iż dobrze się stało, że Chrystus został ukrzyżowany, bo inaczej nie wypełniłoby się pismo. Czy zatem mielibyśmy do czynienia z mordem dokonanym w imię prawdy o Policji?

Tym tropem, zdaje się, podąża pan Latkowski, ale to droga do nikąd. Najwyżej do rzucania znów bezpodstawnych sugestii o, do końca niewyjaśnionej, roli żony generała w tej tragedii. Już raz przed laty jedna z telewizyjnych stacji przepraszała panią generałową za takie sugestie. To, że w śledztwie i ten wątek był badany jest sprawą zrozumiałą i normalną. Ale został on definitywnie zamknięty, więc komu zależy, aby był ponownie odgrzebywany bez żadnych nowych tropów? To nieludzkie.

Opasła książka, licząca ponad 400 stron, w ogromnej części opisuje losy czołowych bandytów i wybranych jednostronnie ludzi współpracujących z generałem Papałą. Tak się dziwnie składa, że głównie tych, którzy mówią źle o ofierze. A przecież Marek Papała, mimo młodego wieku, jak na Komendanta Głównego Policji (miał 39 lat), nie wyskoczył sroce spod ogona. Nie był człowiekiem znikąd. Ukończył wyższą szkołę oficerską w Szczytnie, skończył studia podyplomowe w WSP w Olsztynie, uzyskał tytuł doktora nauk prawnych. Był dyrektorem popularnej drogówki, zastępcą Komendanta Głównego i wreszcie Komendantem Głównym Policji. Po złożeniu dymisji (jaki karierowicz to czyni) miał podpisaną zgodę na wyjazd do Brukseli jako przedstawiciel Polski do walki z przestępczością zorganizowaną.
Czy wszystkie ułomności Papały, które opisuje z taką łatwością Latkowski, nie były znane wcześniej jego przełożonym? Przecież gdzie, jak gdzie, ale w Policji chyba byłoby to niemożliwe. Autor książki utyskuje, że „wiedza o śledztwie w sprawie zabójstwa generała Marka Papały, jaką dysponowaliśmy przez lata, brała się ze zwykłych spekulacji i przecieków z prokuratury lub policji”. Ale sam na takich źródłach bazuje, poszerzonych jedynie o jeszcze jedną służbę.

Jedyną wartością publikacji jest ukazanie dosyć chorej sytuacji w państwie, gdzie komendanci Policji zmieniani są jak rękawiczki, a służby odpowiedzialne za bezpieczeństwo rywalizują ze sobą, zamiast współpracować. W takiej sytuacji trudno mówić o poprawie efektywności organów ścigania.

Marek Papała chciał być komendantem polskiej Policji, wyłączonej z partyjnych rozgrywek, służącej państwu i jego obywatelom. Czynienie go w 10 lat po jego tragicznej śmierci obiektem pomówień i zakładnikiem politycznych układów jest niegodziwe.

 

"Tekst wykorzystany za zgodą autora"