Data dodania: 06.09.2008 13:28
 


MÓJ TATA GENERAŁ

Autorka: Natalia Papała
Warszawa 2008


Tragiczne wspomnienia Miałam 15 lat, gdy zamordowano mojego tatę. Osobę mi bardzo bliską, do której miałam pełne zaufanie, która była największym dla mnie autorytetem. Dzień ten pamiętam bardzo dobrze, choć często się mówi, że złe wspomnienia zacierają się dość szybko, że nie pamięta się szczegółów, a wszystko jest za mgłą. Jednak tak traumatyczne dla mnie wydarzenie nie zostało wymazane przez pamięć. A szkoda.
Było już ciemno. Oglądałam w domu telewizję. Czekałam na przyjazd moich kuzynów i matki mojego taty. Nagle rozległy się głośne syreny pogotowia. Wyglądnęłam przez okno. Pod blokiem było już sporo osób. Jakieś zbiegowisko. Podjeżdżały kolejne samochody, karetki i wozy policyjne. Powiedziałam kuzynce mojego taty, która była z mężem u nas na „wakacjach”, że chyba coś się stało i idę poszukać mamy.
Gdy zeszłam na dół były tam już straszne tłumy. Światła reflektorów i kamer. Biegający policjanci, lekarze. Straszne zamieszanie! Zobaczyłam spokojną twarz p. Millera, w sweterku jak na wieczór golfowy. Poznałam też gen. Otrębskiego biegającego od polityka do polityka. Z tłumu nie umiem dziś już wyłowić innych, konkretnych i znanych twarzy. Podbiegła wtedy do mnie moja mama. Zaczęła mówić, że stało się nieszczęście, że mój tata nie żyje...Wpadłam w rozpacz. Był płacz, dreszcze, amok. Któraś lekarka z pogotowia podeszła do mnie zabrała do karetki i chciała podać tzw. „głupiego Jasia”, na uspokojenie. Nie pozwoliłam. Wiedziałam, że muszę być świadoma tego co się dzieje. W tym momencie nie miałam już 15 lat. Musiałam stać się dorosła. Tym bardziej, że po kilku godzinach zaczęły się w naszym domu przesłuchania. Na starych, twardych krzesłach sprzed 15 lat, które były elementem wyposażenia naszego „salonu”, siedziałyśmy z mamą i przesłuchującymi nas osobami. Mama nie mogła się skupić. Po kilku wypowiedzianych słowach zaczynała strasznie płakać. Tak było, co kilkanaście sekund. Cała była mokra od nerwów. Niemalże w konwulsjach. Przesłuchanie tym samym trwało strasznie długo. Ja za każdym razem uspokajałam ją mówiąc, że jak się skupi szybciej to pójdzie. Na niewiele się to jednak zdawało.
Ja nie płakałam. Wtedy już nie.. Przez te 10 lat także bardzo rzadko. Dopiero od niedawna umiem płakać. Ta noc zamknęła mnie w sobie. Wszystkie uczucia, rozterki i żal do losu. Do ludzi. Nawet do mojego taty, który mnie przecież …zostawił. Taty nie zobaczyłam podczas tej tragedii. Mama nie chciała bym zapamiętała go w kałużach krwi. Jako dziecko łudziłam się jeszcze czasem, że może on żyje. Skoro nie widziałam jego ciała...

Tamto przesłuchanie trwało do wczesnych godzin porannych. Skończyliśmy chyba przed czwartą. Na górze spało wtedy moje kuzynostwo. Dzieciaki jeszcze. Ok. godz. 24 pamiętam, że położyłam ich do lóżka i włączyłam bajkę. Skąd miałam do tego głowę. Nie wiem. Nad samym ranem przyjechali moi dziadkowie od strony mamy. By pomóc nam w tej tragedii.
Dla mnie wtedy największym problemem był fakt, że moja mama nic nie jadła od kilkunastu godzin. Nic też nie piła. Wyglądała jak trup. Zapadnięte oczy, twarz szara niczym staruszki. Wciągu jednej nocy, kilku godzin postarzała się o 20 lat. Zmarszczki i ból przedzierały się przez skórę. Jedyną osobą, której wtedy słuchała byłam jednak ja. We mnie widziała wsparcie. Nie słuchała nikogo innego. Dziecko wydawało się chyba dla niej wtedy bardziej mądre i rozsądne niż cała rodzina zebrana w domu. Każdy był, bowiem w rozpaczy. Ja byłam twarda jak głaz.
Tego dnia były chyba jeszcze przesłuchania mamy. Chyba właśnie w piątek wpadło do nas dwóch facetów w beżowych czy szarych płaszczach. Z bezczelnością i tupetem charakterystycznym dla funkcjonariuszy traktujących wszystkich jak zbirów, powiedzieli, że przyszli przeszukać mieszkanie. Mama zapytała ich czy mają nakaz. Zmieszali się i zdziwili. Nie sądzili chyba, że w takiej sytuacji ktoś będzie na tyle przytomny by o to zapytać. Myśleli, że wejdą pokażą odznakę i koniec. Tylko, że my nie byłyśmy wtedy pewne, kim oni są na prawdę…Potem pojawili się już z nakazem. Przeszukali pokój za pokojem. Tylko jakoś nic nie znaleźli.

W sobotę obie z mamą zostałyśmy poproszone na przesłuchanie. Mama mogła się nie zgodzić bym została przesłuchana. Stwierdziła jednak, że może w moim dziecięcym umyśle zostały jakieś wiadomości, które mogą okazać się istotne w sprawie. Wprowadzono nas do pokoju, z którego przechodziło się do dwóch innych. W pokoju po prawej usiadła mama. Zamknięto drzwi. Mnie wprowadzono do pokoju po lewej. Naprzeciwko siedziała pani prokurator, która mnie przesłuchiwała. Obok pani psycholog. Trwało to kilka godzin. Ile? Nie pamiętam.
Gdy wróciłyśmy do domu, mama zaczęła się znów rozklejać. Zbierała się w sobie tylko wobec obcych ludzi i funkcjonariuszy. Umysł jej wtedy jaśniał i ostrzegał. Tym bardziej, że po jednym z takich przesłuchań mama wróciła do domu w kompletnej rozsypce. Po kilku dłuższych chwilach powiedziała swojemu tacie a mojemu dziadkowi (byli w drugim pokoju), że: „Chcą bym się do wszystkiego przyznała”. Dziadek pytał: „Do czego dziecko?”. „Do tego, że zabiłam Marka”.

Mama w kolejnych dniach dalej nic nie jadła. Piła łyk jakiegoś soku. Brała kęs bułki. Choć musiała mieć siły, nie mogła nic przełknąć. Jednak po tych wydarzeniach podczas przesłuchania zrozumiała jak ciężka jest nasza sytuacja i jak trudna i zawikłana jest sprawa zabójstwa. Jeść wkrótce zaczęła. Była, bowiem sama wobec funkcjonariuszy i urzędników. Jednak wciągu kilku tygodni i tak straciła na wadze ok. 15 kg.

Oczami dziecka

Nie miałyśmy żadnej pomocy ze strony policyjnego psychologa lub jakiegokolwiek innego. Kłamstwem było twierdzenie policji, że miałyśmy wtedy pełną opiekę! Oprócz psychologa podczas mojego przesłuchania – nigdy więcej nie objęta byłam ani ja, ani moja mama żadną opieką.
Ja jako dziecko funkcjonariusza, nie dostawałam nawet zwyczajowych paczek na święta. Zwykle były to tylko jakieś czekolady, drobne zabawki. I choć do 18-tego roku życia przysługiwało mi to prawo, dostałam paczkę chyba dopiero mając lat 17-ście. Kolejnej już nie przyjęłam. Także Stowarzyszenie Rodzin Poległych Policjantów nie wykazało żadnego zainteresowania naszymi osobami. Mimo, że to właśnie mój tata był twórcą i jego założycielem. Potem tłumaczono się, że w Komendzie Głównej Policji nie było woli politycznej by dać mi paczkę na święta lub zaproponować wyjazd do resortowego sanatorium. Cóż, pewnie ta opieka nie była nam wtedy niezbędna.

Raz jedyny wyjechałam za granicę jako córka poległego funkcjonariusza. Jednak nie z Policji! Uzyskałam takie zaproszenie z fundacji byłej Pani Prezydentowej Jolanty Kwaśniewskiej - „Porozumienie bez Barier”. Z grupą ok. 80-rga dzieci, ( których rodzice też polegli na służbie) zostaliśmy zabrani w rejs po Grecji. Jestem Pani Prezydentowej za to wdzięczna do dziś. Mimo tego nawet podczas tej wycieczki czułam się jak jakiś wyrzutek, bowiem przed wyjazdem i po jego powrocie, dzieci policjantów zbiórkę miały pod Komendą Policji na ul. Domaniewskiej. Był obiad i poczęstunek. Ja jednak jechałam pod budynek Fundacji, jak reszta dzieciaków „z innych” resortów i miast. A ja przecież byłam i jestem córką POLICJANTA. Bolało bardzo! Jednak nie dziwiło.

W pierwsze wakacje po śmierci taty wyjechałam jeszcze raz za granicę. Zaprosił mnie wtedy były Radca Handlowy w Maroku, p. Teofil Stanisławski wraz z żoną. Przez prawie miesiąc gościli mnie u siebie. Wiedzieli, że dla dziecka najważniejszy jest teraz spokój. Tylko oni o tym pomyśleli. Ludzie całkiem obcy i nieznani. Inni przyjaciele, których mamy podobno tak wielu, się nie znaleźli.

Rozliczenia z przeszłością

Mama w tym czasie była ciągana do Urzędu Skarbowego, który traktował ją jak złodziejkę, jak śmiecia. Sprawdzali każdy rachunek i każde rozliczenie. Szukali tych przekrętów na milionową skalę. Niejasnych przepływów gotówki, za dużych wpływów na rachunki bankowe. Tyle, że nie znaleźli nic oprócz tego, że mama rozliczając się z rachunków z budowy domu w Chotomowie, błędnie wpisała zakup kłódki. W sumie zwrócono nam ponad 4 tyś. złotych. Wcześniej, bowiem źle zostaliśmy rozliczeni z podatku…

Kwestia pieniędzy nadal budzi kontrowersje i jest często poruszana w mediach. Podobno, bowiem byliśmy mocno zadłużeni po różnych osobach, bankach a zaciągniętych zobowiązań nie spłacaliśmy. Prawda jest jednak taka, że mieliśmy kredyt wzięty tylko na mieszkanie, które dopiero, co kupiliśmy w Warszawie. Mama i tata pracowali. Nie było, więc problemu z zaciągnięciem kredytu. Kredyty spłacaliśmy regularnie. W domu się nie przelewało. Jedzenie jednak było i nikt nie narzekał.
Do niedawna zastrzeżenia co do pożyczki podobno udzielonej mojemu tacie, a której miał nie spłacić, zgłaszał jeden człowiek. Nigdy jednak nie skierował się do nas jako rodziny z prośbą o jej spłatę. Zwykle za pośrednictwem mediów rozgłaszał ten dla niego „duży dramat”. Gdy jednak przez swojego mecenasa wysłałyśmy pismo, że chętnie pokryjemy poniesione przez niego straty niech tylko przedstawi choćby jakikolwiek dowód, że mój tata wziął tę pożyczkę, tajemniczo zamilkł. Nie sądził chyba, że będziemy wypłacać pieniądze, każdemu, kto o to poprosi. Zresztą każdy, kto znał mojego tatę bliżej wie, że tak intymna sprawa jak pieniądze była dla taty tematem tabu. Dlaczego miał, więc pożyczać pieniądze od faceta, którego prawie nie znał? Ów Pan jest chyba bardziej naiwny, niż rozsądny.

Tato był rzeczywiście ubezpieczony. Jest to jednak normalna sprawa, jeśli chodzi o kredyty. Tato wolał się zabezpieczyć, by w przypadku gdyby zginął choćby w wypadku samochodowym albo przechodząc przez ulicę - żebyśmy z mamą nie zostały z długami, których nie możemy spłacić. Było to prywatne ubezpieczenie taty. Każdy z nas ma przynajmniej jedno takie…Takie czasy. Nic w tym dziwnego. Może dziwi rozsądek? Pieniądze z ubezpieczenia rzeczywiście trafiły „do mnie”. Byłam i tak niepełnoletnia, a mama przejęła na okres niepełnoletności prawo do decydowania za mnie. Nie tylko o finansach. Tak zwykle się dzieje, gdy umiera jeden z rodziców. Kto miał mnie reprezentować w sądzie? Babcia? Skoro mama moja nadal żyła?
Za pieniądze z ubezpieczenia spłaciłyśmy z mamą kredyt. Resztę mama wpłaciła mi na konto jako zabezpieczenie. Nie wiedziała czy jutro może się jej nie przydarzyć taka sama tragedia jak mojemu tacie. Drżała jednak nie tylko o swoje życie, ale przede wszystkim o moje. Nikt nie wiedział, kto strzelał i dlaczego. Kolejne w kolejce mogłyśmy być my.
Tym bardziej, że pod domem zaczęły pojawiać się dziwne samochody. Dwóch facetów siedzących po kilka godzin w samochodzie, po przeciwnej stronie ulicy. Jakiś ponury facet idący za mamą, gdy ta szła do sklepu. Przez pierwsze dni obserwowali się z mamą nawzajem. Jednak ona wreszcie nie wytrzymała nerwowo i zadzwoniła do prokuratora prowadzącego śledztwo by ustalił, kto ją śledzi. Numery rejestracyjne miała spisane. Była w końcu przez kilkanaście lat żoną policjanta. Bała się czy to „nasi” czy może ktoś inny. Powiedziała nawet prokuratorowi, że jeśli „nasi” to ona chętnie będzie mówiła, gdzie jedzie i mogą wtedy jechać razem z nią. Nie będzie musiała przynajmniej tłuc się autobusami i nosić siatek. Rozsądnie przecież myślała. Także, jeśli chodzi o jej bezpieczeństwo. Dodatkowa ochrona nie musiała być potrzebna.
Potem okazało się, że to jednak byli „nasi”. Mogłyśmy odetchnąć z ulgą. Nie wiem czy i mnie śledzili. A jeśli nawet to chyba jadącą do szkoły albo do koleżanki. Ubaw po pachy. 15- latka z pewnością mogła mieć w tamtych czasach bujne życie towarzyskie.
Prawdopodobnie miałyśmy jednak podsłuch na linii telefonicznej. Profesjonaliści tak go zamontowali, że ciągle coś strzykało i przeskakiwało w tej słuchawce. Często z mamą nawet podśmiewałyśmy się ( choć do śmiechu nie było) i mówiłyśmy: „Panowie zaczynamy nagrywać”, „Mówi się”, „Dzień dobry, ładną mamy pogodę” etc. Bo i cóż innego nam wypadało.

Ochrony żadnej nie miałyśmy. Ani zaraz po śmierci taty, ani nigdy później (oprócz tego, że ok. rok temu jakiś wariat jeździł do mojego dziadka i żądał spotkania z mamą. Potem znikł i obawiano się, że może mieć złe zamiary. Ochrona była kilkunasto godzinna). Dziś wiem, że wystawiono nas wtedy jak kaczki na polowaniu. Może ktoś się ujawni, popełni błąd. Mama odwoziła mnie i przywoziła ze szkoły. Do dziś muszę jej pisać kilka razy dziennie sms, że wszystko u mnie dobrze.

Wracając do kwestii finansowych i do osób zarzucających nam, że wzbogaciłyśmy się na śmierci mojego taty. No nie wiem, który z szanownych Panów zamieniłby się z nami miejscami. To nie my dostajemy honoraria z książek czy innych materiałów. To nie my jesteśmy gwiazdami mediów i „ekspertami” od śledztwa. Osobami, które próbują się uwiarygodniać wmawiając opinii publicznej bzdury.
Po tym, gdy kilka lat temu przyjęłam od SLD 50 tyś. tłumacząc, że nie mam dodatkowych dochodów i ma być to dla mnie zabezpieczenie na przyszłość, Policja broniąc się wyrzuciła mi, że dostaje przecież rentę po tacie. Podali nawet kwotę. Nikt się wtedy nie obawiał o nasze życie. Choć ludzi psychicznie chory było wokół nas aż zbyt wielu. Nadal jest.
Przyznam się bez zażenowania, że tak - dostaje rentę po ojcu. Jak każde dziecko, którego rodzic zmarł lub zginął. Nie zależnie od tego czy był funkcjonariuszem. Do ukończenia 25 lat, co nastąpi w tym roku, będę ją otrzymywać. Ba! Nawet przedłużę ją o rok, bowiem podjęłam studia na drugim kierunku, które w tym roku akademickim 2008/09 będę kończyła. Według prawa mogę się, więc zwrócić z prośbą o jej przedłużenie, do momentu zakończenia 5-ego roku. Zrobię to z premedytacją. Wiem, bowiem, że gdy skończy mi się renta po tacie, NIKT mi już finansowo nie pomoże. Mogę liczyć tylko sama na siebie! Mama ma swoją rentę z tytułu niezdolności do pracy ( co pewnie nadal dziwi ludzi – nie życzę im jednak podobnych życiowych dramatów, by mogli zrozumieć) i z niej z trudem utrzyma tylko siebie. Nie dostała żadnego odszkodowania od policji ani renty po tacie. Śledztwo, bowiem trwa a to jest podobno przyczyną odmowy przyznania renty.
Ja, więc od drugiego roku studiów pracuję. Buduję swoje CV, by za rok nie zostać zmuszona wyjechać do Anglii lub wyprowadzić się z Warszawy. Gdzie właśnie mój tata widział dla mnie przyszłość i między innymi z tego powodu się tu przeprowadziliśmy. Dziś jestem już magistrem Stosunków Międzynarodowych i studentką ostatniego roku Dziennikarstwa na UW. Walczę o godne życie.

Każdemu dziś zarzucającemu nam miliony na koncie, radzę by patrzył na swoje. U mnie nie doliczył by się tych dwóch zer na końcu. Zbyt przyzwyczajonych jest do swoich kilkunastu. Zresztą on żyje, a jego dzieci mają pracującego ojca, który zapewnia mu byt, wykształcenie i pewność, że go nie zostawi nawet po studiach. Ja tej pewności nie mam. Mam mamę wspierającą mnie, ale duchowo. Za co jej dziękuję! Finanse mam jednak na swojej głowie. Państwa dzieci również?

Powrót do dzieciństwa

Mój tata był bardzo rodzinnym człowiekiem. W tygodniu i owszem pracował jak szalony. Rano wychodził, gdy jeszcze spałam wracał, gdy już spałam. Jednak weekend był prawie „święty”. Sobotę spędzaliśmy głównie w trójkę. Spacer, mecz w telewizji, obiad. Och jak te obiady były u nas celebrowane. Mama pichciła jakieś ziemniaczki, kotleciki itp. Tata odpowiadał za część surówkową. Jako mały szkrab wychowałam się na tartej marchewce i jabłku. Gerberów nie było. Z biegiem jednak lat wiele się u nas nie zmieniało, więc częstym daniem surówkowym była u nas np. kapusta kiszona z marchewką i cukrem. O…, albo zielona sałata z jakiem śmietaną, majonezem i cytryną! Wszystko robił tata. Lubił, gdy zdrowo się odżywialiśmy. Co prawda czasem skoczyliśmy na pikantne skrzydełka, ale to była taka przyjemność dla mnie. Razem jeździliśmy do sklepów. Często udawało mi się go na coś naciągnąć pod pretekstem potrzeb szkolnych. Byłam wtedy uradowana jak nikt! W niedziele rano jeździliśmy zwykle na basen. Rano trzeba było wcześnie wstawać i choć tata czasem najchętniej by pospał, wstawał. Wiedział, że dla mnie to ogromna radość. (Wychowałam się na Mazurach. Jak miałam 6 lat tata nauczył mnie pływać. W jeziorze! Od tego czasu aż po dziś jestem dobrą pływaczką i lubię to.)
Potem jechaliśmy do domu na jakieś śniadanie. Był czas na rozmowy i wygłupy. Potem zwykle jechaliśmy…do pracy! To był ten prawie „święty” weekend. KGP widziałam praktycznie co niedzielę. Trzeba było przecież sprawdzić czy wszystko wporządku w państwie polskim. Lubiłam to. Puste korytarze na Puławskiej mogą robić wrażenie na dziecku. Robiły. Do dziś jak przejeżdżam obok tramwajem, zerkam w okno, gdzie kiedyś tata mój miał gabinet. Po jego śmierci jednak nie świeciło się w nim dłużej niż do 17-tej. Polska Policja widać nie potrzebowała Komendanta na pełen, 24 godzinny etat.

Na wakacje staraliśmy się wyjeżdżać przynajmniej raz w roku. Wtedy były dwa tygodnie urlopu i odpoczynek. Zwykle nad wodą. Oboje z tatą uwielbialiśmy spędzać tak czas. Mama jak to mamy mają w zwyczaju, wolała „ciepełko” niż chłodną wodę. Kibicowała nam z brzegu. Robiła zdjęcia a potem ogrzewała ręcznikiem. Ostatnie wspólne wakacje nam się nie udały. Tato był już Komendantem Głównym, a w Polsce zaczęła się powódź stulecia. Po trzech dniach musiał wracać do Polski. Nie nacieszyłam się nim zbyt długo. Nigdy jednak nie robiłam mu z tego powodów wyrzutów. Policja to było jego całe życie. Dziś każdy, kto szkaluje mojego ojca, pluje także na jego mundur. On zawsze był przede wszystkim gliną. Tak, wykształconym. Tak, za biurkiem. Ale gliną. Tacy za biurkiem chyba też muszą być. Zresztą on szedł po kolei po szczeblach kariery. Kłamie ten, kto twierdzi inaczej. Zazdrości? Czuje się mały? Powinien. Mój tata był perfekcjonistą. Żądał od innych tego samego, czego od siebie. Ciężkiej i rzetelnej pracy. Zapomniał jednak, że to nie Stany Zjednoczone czy Japonia. Tu nie lubi się ludzi, którzy wymagają i gonią do pracy. Tacy właśnie wyzywają go dziś od najgorszych. Bez nazwisk. W końcu oni sami nie mają tyle odwagi by się do nich przyznawać. Ja tak. Nazywam się Natalia Papała.

Czas nadrobiliśmy, gdy tato złożył dymisję. Prawie pół roku miałam go dla siebie. Spotykał się oczywiście „w ramach” pracy, którą miał podjąć od sierpnia, uczył pilnie angielskiego (po trzech miesiącach znał go lepiej niż ja, która uczyłam się od kilku lat.) Miał niezwykłe zdolności językowe. Bez problemów porozumiewał się w j. niemieckim, choć pewien dziennikarz mówiący o sobie- śledczy, twierdzi dziś inaczej. Mimo jego słów mój tata zdał w MSZ oficjalny egzamin z angielskiego. Na 4 i 3,5. Po 4 m-cach nauki. Chyba nieźle. Swoją drogą ciekawe czy ów dziennikarz zna jakiś język? Slang, który jest charakterystyczny dla pewnego zawodu się nie liczy!

Walka o prawdę

W ostatnich dniach pojawiła się na rynku książka, której poważną i rzetelną publikacją nazwać nie można. Pewien Pan redaktor, nie będę wymieniać nazwiska, bo jakoś mnie dreszcz przechodzi - dlaczego nie powiem, stwierdził, że jest na tyle dobry w swoim fachu (kilka lat temu miał inny), że przeprowadzi śledztwo w sprawie morderstwa mojego taty. Chętnych by udzielić mu informacji chyba nie było zbyt wielu, skoro oparł się na osobach mało kompetentnych, nie zaangażowanych w śledztwo, słabo znających mojego tatę, o niskich moralach etc.

Głównym jawnym informatorem ów red. ( o niejawnych mówić nie będę, bo dla mnie w tym momencie nie istnieją) jest były funkcjonariusz państwowy, wydalony przed kilku laty z ABW. Pan Bieszyński, o którym mowa jest dla red. niezwykle cennym źródłem. Zastanawia tylko fakt, dlaczego. Pan Bieszyński był świadkiem obrony Edwarda Mazura w Stanach Zjednoczonych. Pojechał tam za jego pieniądze. Bronił jako człowieka niewinnego. Dziś ten Pan, oskarża moją mamę o morderstwo ojca. Bez dowodów, faktów i żadnych publicznie znanych informacji. Rozumiem, że robi to celowo by podać go do sądu. Kto, bowiem pozwoli sobie by publicznie zarzucano mu zabójstwo?! Pan Bieszyński jeśli ma jakieś dowody, powinien je 10 lat temu ujawnić. Tym bardziej, że był w tym okresie w UOP-ie, który to właśnie usilnie „namawiał” moją mamę by przyznała się do tego morderstwa. Ciekawe. Więc, jeśli miał jakieś dowody powinien je dawno ujawnić, skoro tego nie zrobił a je ma, jest dziś w świetle prawa przestępcą. Zataił ważne dowody w śledztwie. Panie Bieszyński, Prokurator urzęduje nadal w Warszawie. Jeśli jednak Pan nie ma żadnych dowodów, niech Pan zamilknie. Nie pozwolę by przez kolejne lata ktoś szargał dobre imię mojego taty, ani oskarżał mamy. Dość Panie Bieszyński Kłamstw i Obelg. Jest Pan niegodny by mienić się nawet byłym funkcjonariuszem.

Podobnie myślę o pewnym ministrze bez wykształcenia, który mówi w książce, że mój tata był plotkarzem. Hmm, no może i był (choć był to niezwykle skryty człowiek, nawet nie powiedział o tym co wiedział, a co go zabiło) tylko co to ma do jasnej cholery wnieść do sprawy? Pokazuje tylko poziom tego Pana ministra, a raczej brak dobrych manier i wychowania.
Ale red. tłumaczy dlaczego to robi. Trzeba, bowiem najpierw poznać życiorys człowieka, jego historię by dojść do prawdy o morderstwie. Jestem tylko ciekawa, jakie on ma do tego moralne prawo? Jego życiorys jest chyba znacznie bardziej barwny niż generała. Jednak czuje się w obowiązku go rozliczać. Człowieka bez wyroku, bez skazy na życiorysie, wykształconego, mądrego.

W książce zresztą jest wiele podobnych stwierdzeń, które ktoś, gdzieś rzucił, nie koniecznie na protokole podczas przesłuchania, ale które jest na tyle chwytliwe, że warto je było umieścić w książce.
Bardzo tam dużo wątków, które miały być motywem zabójstwa mojego taty. Dziwnym trafem zostały one wykluczone na początku śledztwa. Przywołuje się jednak te, na które naciskał wówczas UOP. Czyli rodzinny wątek.
Przed 10-cioma laty jeden z takich, newsów rodzinnych przyniosła do Prokuratora czy na Policję, kolejna Pani dziennikarz - Anna Marszałek. Rewelacje przedstawiła zainteresowanym. Wątek badano przez kilka miesięcy zaś ten, który powinno się rzeczywiście badać zszedł na dalszy tor. Pani Redaktor chyba najzwyklej w świecie, dała się wpuścić w maliny. Szkoda tylko, że kosztem śledztwa, o które też się przecież martwi. Napisała przecież swoją książkę! Ah!

Pisała w niej, czego nie pominął także ów wcześniej wymieniany śledczy nad śledczymi, wątku narkotykowym. Z tym, że o ile wcześniej mówiono, że może generał wpadł na jakiś szlak przemytników itp., o tyle Ci Państwo podnoszą inną kwestię. Generał był uzależniony. To bardzo daleko idący zarzut. Tylko nie ich! Oni tylko przytaczają, bo ktoś im powiedział, bo wtedy mówiono. Staranność dziennikarska, przede wszystkim! (chyba to już pisałam wcześniej w komentarzach?)
Tyle, że w śledztwie nikt nie potwierdza tego faktu. Nie było nawet takich podejrzeń. Skąd zatem Państwo Ci mieli takie informacje? Od tej osoby, która wcześniej wpuściła w tzw. maliny Panią Szanowną Redaktor? Nie, nie. Pani Redaktor sama widziała, jak generał wychodził smutny, a wrócił wesoły. No tylko narkotyki tak działają! Pani Redaktor bądźmy proszę poważni.
Ja jednak wiem, że piszę się o takich rzeczach, bo to podnosi sprzedaż. Fakt, że co prawda nie pracuje się w „Fakcie” nie oznacza, że tak nie może być we własnej książce. Wolność Tomku w swoim domku.
Podniosę jeszcze jeden wątek! Homoseksualny. Bo kobiety już były. Nawet sporo, ale to u Pani Redaktor Marszałek. W tej książce trzeba było być bardziej oryginalnym, więc homoseksualizm. Bo co? Witał się może jak pedał? Przepraszam środowisko gejowskie, ale chce zwrócić uwagę, że tu chyba wykorzystuje się niesnaski społeczne i środowisko gejowskie by zdyskredytować człowieka. Nie wiem czy geje też by tak uznali.

Czekam z niecierpliwością na trzeciego w kolejności dziennikarza, tworzącego kolejną epopeję. Obawiam się tylko, że niestety wątki mogą się zacząć powoli wyczerpywać. Biedny jest tylko mój tata. On bronić się sam już nie może. A zmarłemu łatwo wszystko zarzucić. Szczególnie, gdy nie ma się na to dowodów!

Dziś mam 25 lat i prawo by powiedzieć, że kłamstwa i kłamców nie znoszę, że brzydzę się nimi. Nie pozwolę by ktoś po raz kolejny w tak brutalny sposób naskakiwał na moją rodzinę! Nigdy więcej!

Tekst jest własnością Natalii Papały. Wszelkie przedruki fragmentów lub całości – ZABRONIONE.